„Mimo braku warunków zewnętrznych lubiany przez kobiety”.Wojciech Mann
Joana100
Ostatnie wpisy Joana100 (zobacz wszystkie)
- Miedwiediew: w razie przystąpienia Szwecji i Finlandii do NATO na granicy zostanie rozmieszczona broń jądrowa - 28 czerwca 2022
- Rząd zapewni mieszkania Ukraińcom, żeby przenieśli się na prowincję - 28 czerwca 2022
- Polska małpuje III Rzeszę - 28 czerwca 2022
- Fundacja Gatesa wyda 1,4 miliarda dolarów na zwiększenie kontroli populacji na całym świecie - 28 czerwca 2022
- Niezależni weryfikatorzy żądają, by YouTube cenzurował konkurentów, bo nikt nie ogląda ich treści - 28 czerwca 2022
„Jestem porządny facet”, mówi o sobie dziennikarz muzyczny
WESPRZYJ DOWOLNĄ KWOTĄ NASZĄ
DZIAŁALNOŚĆ
Ta forma wsparcia adresowana jest do autorów wpisów - artykułów , filmów i tłumaczeń i osób pomagających w sprawach technicznych ,

ciekawostka :-) mamy ponad 30 000 subskrybentów i ponad 100 000 osób zarejestrowanych a trzeba żebrać o kilka groszy dla tych dzięki którym są treści na stronie ..........
Dziś (25.01.) 74 lata kończy Wojciech Mann, najbardziej rozpoznawalny polski dziennikarz muzyczny i satyryk. Od lat 60. związany był przede wszystkim z III Programem Polskiego Radia. Na tej antenie rzesze słuchaczy zaraził miłością do bluesa i rocka. Od 2020 roku fani dziennikarza mogą słuchać jego audycji w Radiu Nowy Świat. Człowiek wielu talentów. Niewielu wie, że Wojciech Mann jest też tłumaczem, a na scenie zadebiutował już w dzieciństwie w zespole Gawęda. Widzowie na pewno kojarzą go również jako prowdzącego show „Szansa na sukces” oraz program „MdM”, w którym zarażał poczuciem humoru u boku Krzysztofa Materny.
W wywiadzie z „Vivy!” z 2000 roku na pytanie Piotra Najsztuba, czy siebie lubi odpowiedział:
Tak. Jestem porządny facet. Podoba mi się muzyka, którą lubię. Chociaż… nie zawsze jestem miły.
A poproszony o zredagowanie notki na Wikipedii o sobie odparł:
Wojciech Mann, prawdziwe nazwisko: Mann. Osobowość radiowa i telewizyjna, działająca czynnie w latach 1965–… tej drugiej bym nie chciał określać. Prowadził szereg programów rozrywkowych i publicystyczno-rozrywkowych, zapowiadał koncerty i festiwale. Miał autorskie audycje w radiu i w telewizji. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Żonaty… Beznadziejne. Notki są suche. (…)
Chciał, żeby nawet programy rozrywkowe, których był uczestnikiem, dawały jakąś dozę informacji albo materiały do przemyślenia. Usiłował komentować rzeczywistość poprzez żart i satyrę. Napisał szereg ładnych piosenek, które nigdy nie zostały nagrane. Mimo braku warunków zewnętrznych lubiany przez kobiety.
Z okazji urodzin przypomnijmy wywiad, którego udzielił „Vivie!” przed laty, gdy jako prowadzący programu „Duże Dzieci”, rozmawiał z gośćmi w wieku od 6 d 9 lat. Lilianie Śnieg-Czaplewskiej opowiedział o dzieciństwie, domu rodzinnym i dlaczego w ogólniaku nie doświadczył outsiderstwa.
– Panie Wojtku, czy trafnie mi się zdaje, że jako kilkulatek był Pan słodkim, pucołowatym cherubinkiem, z jasną czupryną?
Skoro teraz nim jestem, to musiałem być i wtedy. Byłem chyba dość porządnym, bezproblemowym dzieckiem. Na pierwszym zdjęciu, jakie mi w życiu zrobiono, widać krzepkiego chłopaczka w kusym paletku, które mi się nie podobało, bo było za małe od początku. Rozjeżdżało się na mnie, gdyż byłem zapięty dokładnie, ale kładłem to na karb trudności zaopatrzeniowych w tamtych czasach. Miałem za to aż dwie czapeczki – jasną i ciemną.

Wojciech Mann z mamą, fot. archiwum prywatne
– Pański dom rodzinny był skromny czy zasobny?
Nie ma co mówić o zasobności, ponieważ władza ludowa wsadziła mojego ojca do więzienia zaraz po tym, jak się urodziłem. Sfabrykowano jakieś zarzuty, ale nie znam powodów. Nie wiem, czy chodziło o to, że się nigdzie nie zapisał, czy nazwisko miał nie takie bardzo ludowe. Pamiętam wizyty w więzieniu, noszenie paczek. Wypuścili go gdzieś tak przed 56. rokiem, po jakimś czasie zrehabilitowali, ale co zabrali jemu i mnie, nie da się odrobić. Rodzice pochodzili ze Lwowa, tam zostawili wszystko. Z zasobnością więc było marnie. No i pierwszą młodość spędziłem tylko z mamą.
– To prawda, że po każdym posiłku całował Pan mamę w dłoń?
Takie gesty były na porządku dziennym. Mieszkaliśmy w kwaterunkowym pokoju, z siostrą i dziadkami. Luźno nie było, ale dla mnie to był cały mój świat. Miałem w nim nawet jakiś własny kącik. Dzieci mają niesamowitą zdolność adaptacji, a mama nie pielęgnowała w nas poczucia krzywdy wobec świata. Chowała swoje zmartwienia przede mną i młodszą siostrą. Ta ostatnia dokuczała mi czasami, drażniła się albo podbierała moją własność. Przecież siedzieliśmy sobie na głowie w jednym pokoju, można się było kłócić co pięć minut. Jako cherubinek dobrze wychowany wiedziałem, że dziewczynek byle gdzie bić nie wypada. Musiałem więc wypracować metodologię, żeby poczuła karzącą dłoń sprawiedliwości, ale żeby jej, broń Boże, nie zrobić krzywdy. Obrywała po plecach.
– Biedna dziewczynka.
Raz mnie uderzyła krzesłem, nie była taka bezbronna. Ale mówimy o starych dziejach, siostrzyczka od dawna mieszka w Stanach.
– Jakie marzenia miał mały Wojtuś?
Zazdrościłem bezdzietnemu wujostwu, które w moim pojęciu posiadało wszystko, o czym można zamarzyć. A mieli mieszkanko o powierzchni 30 metrów, tylko dla siebie, a nawet telefon absolutnie budzący mój podziw, że można go mieć w posiadaniu. Jakby tego było mało, wuj doczekał samochodu typu trabant. Wydawało mi się, że jest nababem.
– Był Pan dzieckiem zadającym mnóstwo pytań, ciekawym świata?
Wszystko mnie interesowało, ale ilość pytań była poniżej normy, bo szybko nauczyłem się czytać, uwielbiałem to. Wiedzę wyrywkową, chwilami zaskakującą, posiadłem z tego, co przeczytałem. Z braku telewizji i innych multimedialnych rozrywek książki były dla mnie szalenie ważne; jak poszedłem do szkoły, właściwie umiałem czytać. Mama usiłowała w tych lekturach wprowadzić jakąś selekcję, zwłaszcza odkąd znalazła u mnie „Złego” Tyrmanda, gdzie postaci były za bardzo zdemoralizowane. Czytałem wszystko, jak leci. I „Trzech muszkieterów”, i książeczki o zwierzętach, i rzeczy zupełnie nie na swój wiek, jak pamiętny „Wspólny pokój” Uniłowskiego.
– Bieda, gruźlica, śmierć i trochę erotyki. Pamiętając swoją przeszłość, ingeruje Pan w lektury syna Marcina?
To zdecydowanie co innego, jego trzeba zachęcać, by sięgnął po książkę. Usiłuję go przekonać, że książka nawet bez obrazków może być bardziej interesująca niż film czy gra komputerowa. Jest bystry, bo oficjalnie podziela tę moją opinię, ale twierdzi, że nie ma czasu na czytanie. Na szczęście trochę czyta.

Wojciech Mann, lata 60. na spacerze po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, fot. archiwum prywatne
– Wyznał Pan na wizji, że ma „słabość do Jadzi” – ośmiolatki z „Dużych dzieci”, dziewczynki z pomalowanymi na zielono i czerwono paznokciami i z loczkami, której akurat wypadły mleczne zęby. Czy ktoś kiedyś miał do Pana słabość, gdy był Pan mały?
Nie bardzo, nie pamiętam takich incydentów. A Jadzia rzeczywiście mnie urzekła, więc obdarzam ją ekstra dawką sympatii, choć wiem, że to niepedagogiczne i niemoralne. Ale tu ważna uwaga: akceptuję wszystkie dzieci, co do jednego, i to na przyzwoitym poziomie. Żadnemu nie dałbym do zrozumienia, że coś mi nie pasuje. To byłoby okropne, bo wiem, jak się takie dziecko czuje.
– Skąd Pan to wie?
Sam byłem w sytuacji, gdy rówieśnicy byli bardziej lubiani ode mnie. Kozłem ofiarnym nigdy nie byłem, bo wiedziałem, jak temu zapobiec, ale ofiarą to i owszem. W podstawówce przechodziłem ospę wietrzną – to taka choroba z pryszczami na twarzy. Szliśmy na jakąś wycieczkę i kolega, któremu wychowawca kazał iść ze mną w parze, powiedział, że z pryszczatą dupą w parze chodził nie będzie. To było przykre. Nawet bardzo przykre. Nikt nie chce być pryszczatą dupą, ja też.
– Ale podobno był Pan chętnie zapraszany na prywatki.
Aaa, to później, już w ogólniaku. Bo się znałem na muzyce i miałem zachodnie płyty, przedmiot największego pożądania. Jako dosyć obrotny młody człowiek pierwszy raz wyjechałem na Zachód w wieku 16 lat, na lipne zaproszenie, do pracy na czarno w Londynie. Tam naprawdę pracowałem, a nie siedziałem znajomym na głowie. Niemal w każde wakacje udawało mi się wyjeżdżać, usamodzielniłem się. Pozwoliło mi to już nigdy w przyszłości nie bać się losu bezrobotnego.
– Wyjeżdżał Pan po płyty, po znajomość języka?
Po wszystko. Po to, żeby pooddychać innym powietrzem. Posiąść wiedzę, kupić płyty, jakieś dżinsy, pójść na 40 filmów, których w Polsce nie było, podciągnąć język, bo wiedziałem, że to niezbędne. Całą kupę atrakcyjnych i pożytecznych rzeczy. Zapraszano mnie więc na wszystkie prywatki nie dlatego, że świetnie tańczyłem, bo nie były to jakieś godne zapamiętania wyczyny, ale ze względu na posiadanie płyt z muzyką, której słuchał cały świat, a u nas była reglamentowana, nawet jeśli się słuchało Radia Luxembourg. Każdy nastolatek usiłował jakoś sobie zapewnić przewagę. Jedni wyżywali
To tylko fragment tekstu. Aby uzyskać dostęp do całości, kliknij w przycisk Kup teraz.
Formularz zamówienia
Nazwa | Przelew |
---|---|
Dostęp do treści | 30.50 zł |
You must log in to post a comment.